czwartek, 12 czerwca 2014

Gdzie ta keja...

Zostając w temacie żeglarskim, ciężko mi nie pokusić się o wspominki. Już trzy razy w swoim życiu Julcia żeglowała. Każdy wyjazd niósł ze sobą coś innego, wyjątkowego. 

Wynikało to z etapu rozwoju na jakim w owym czasie była Jula, a co za tym idzie, wiązało się to z odpowiednim z naszej strony nastawieniem i przygotowaniem się do wyprawy. Fakt trzykrotnej żeglarskiej wyprawy w 18 miesięcznym życiu córy utwierdza mnie w przekonaniu, że dzieci stanowczo za szybko rosną, a czas ucieka nie wiadomo kiedy i gdzie. Dopiero zdjęcia przypominają jak bardzo się zmieniamy, szczególnie widać to na naszych i cudzych dzieciach.

Mając niespełna sześć miesięcy Jula pierwszy raz miała okazję doświadczyć pasji P. na własnej skórze. Majówka pod żaglami okazała się trafionym pomysłem, nawet z tak małym dzieckiem, a wręcz śmiem twierdzić, że był to jeden z lepszych żeglarskich wypadów. W tym czasie Jula już prawie siedziała samodzielnie, turlając przemieszczała się po podłodze, odkrywała tajniki pełzania. Miała dwie dłuższe drzemki w ciągu dnia dające wytchnienie rodzicom. Ciekawość świata rozpierała ją. Mesa została wysłana kocami, kanty zabezpieczone a mała miała dużą frajdę z "samodzielnego" zwiedzania jachtu. Jej centrum dowodzenia było w dziobie, gdzie  materace i obite miękkim materiałem ścianki stanowiły idealną amortyzację przed ewentualnymi uderzeniami w trakcie przewrotów w brzucha na plecy. W trakcie żeglowania albo smacznie spała, lulana przez fale bujające łodzią, albo w foteliku samochodowym, obowiązkowo w kapoczku, była z nami na pokładzie.



Dwa miesiące później żeglowaliśmy całą ferajną, z siostrą, szwagrem i dziewczynkami. Tłoczno, gwarno, ale co najważniejsze rodzinnie i bardzo wesoło. Na nudę i nicnierobienie nie narzekaliśmy. Jula sprytniejsza i stabilniejsza, sama już ładnie siedziała, powoli raczkowała i co o zgrozo na jachcie, podciągała się do stawania! Zażywała kąpieli wodnych na pokładzie w pompowanej wanience. Testowała swoje umiejętności w każdym możliwym miejscu. Wszystko ją ciekawiło. Dzięki moim siostrzenicom, które organizowały Julci różnego rodzaju atrakcje, jak tor przeszkód i niespodzianek w huntce, rodzice mieli chwilę wytchnienia i średnio 10 minut zwolnienia usprawiedliwionego w opiece nad pierworodną. Wieczorami, gdy spływaliśmy do portu nie odpuszczaliśmy szantowych koncertów, czy ognisk (prawie do białego rana). Po całodniowym przebywaniu na świeżym powietrzu córa wykąpana, przebrana w piżamę, z butlą mleka zasypała w mgnieniu oka i spała do białego rana.

























*zdjęcia z lipcowych wojaży w obiektywie Zuzanki (dziękujemy :*)

I tegoroczny weekend pod żaglami z 18 miesięcznym chodzącym (raczej biegającym i wszędobylskim) bąblem pokazał, że mała połknęła bakcyla. Pilnowała swojego kapoczka, nawet schodząc z łodzi kazała go sobie wkładać. Jedyne z czym trudno było jej się na początku pogodzić, to to że była przywiązana do relingu na długość liny, która skutecznie uniemożliwiała jej wpaść do wody (dziwne prawda?). 
Koniecznie chciała sterować, wybierać miecz i majstrować przy linach od foka. W miarę nadarzających się okazji sprzyjającej pogody znowu pojedziemy poczuć wiatr w żaglach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz