poniedziałek, 8 września 2014

Przedszkolny klimat...


...tak się zaczyna, w naszym przypadku trochę wcześnie. Nasz mały zuch rozpoczął przygodę w grupie żłobkowej, nie mając jeszcze dwóch lat na karku.

Pierwszy tydzień 4:1 w obecności, więc nie jest źle. Wiedziałam, że będą infekcje, choróbska, szeroko rozumiane zdobywanie odporności, ale żeby tak szybko gile zawitały do nosa? Pediatra się śmieje, że alergia na przedszkole, albo Lusia kombinuje żeby z babunią zostać w domu. Także weekend pod znakiem smarka.
Tymczasem o adaptacji pisać by można było wiele. Jak przygotować malucha do pójścia do przedszkola, jak pomóc mu w tych pierwszych, czasem trudnych chwilach. Ale o tym już wiele mądrych ludzi pisało, więc nie będę ich powielać, podkreślę jedynie kluczową rolę w adaptacji malucha do przedszkola, jaką odgrywa postawa rodziców. 

Prosta sprawa, gdy rodzice sami mają wątpliwości, czy podjęli właściwą decyzję odnośnie posłania pociechy do żłobka/przedszkola, dziecko od razu to wyczuje. Nasze maluchy są mistrzami w odczuwaniu emocji. Niepewność, poddenerwowanie, lęk rodziców może im się udzielić i nie ułatwi to dobrego startu, a przecież na tym, nam wszystkim, świeżo upieczonym rodzicom przedszkolaków, najbardziej zależy. Także musimy być silni, stanowczy i bardzo cierpliwi, gdyż początki nie będą łatwe. 

Wierze, że decyzja o posłaniu malucha do przedszkola, powinna być przemyślana, poprzedzona dokładnym poznaniem placówki, dyrekcji i nauczycieli tam pracujących. Mam nadzieję, że o naszego dziecka "być albo nie być" w przedszkolu nie decydują tylko i wyłącznie piękne zabawki, poustawiane na półkach, ale jednak coś więcej! 


Ja mam to szczęście, że nie miałam wątpliwości. Taka sytuacja. Przedszkole znam jak własną kieszeń, Panie również nie były mi obce.Wiedziałam, że Lusia będzie miała wspaniałą opiekę, zagwarantowane bezpieczeństwo i dobrą zabawę (może nie od razu ją doceni, bo jednak opieka babci jest niezastąpiona i bardzo konkurencyjna, ale może z czasem łaskawie pozwoli sobie oddać się w wir przedszkolnej przygody, gdyż te dwie instytucje się wzajemnie nie wykluczają, a wręcz wspaniale uzupełniają :)). 
Także przygodo trwaj.

A jak gile w nosie i siedzonko w domu to mamunia tworzy, co by żeby dziecku się nie nudziło. I tak tym razem w ruch poszły książeczki z serii Obrazki dla najmłodszych. Naklejanki.Wyd. Olesiejuk. Oczywiście odpowiednio podkręcone, żeby wytrzymały nie jedną zabawę, dlatego obrazki zalaminowałam i  dodatkowo zastosowałam rzep, dzięki temu zwierzaki można przyczepiać w różnych miejscach na stronie. Wspaniała zabawa gwarantowana. Sprawdziła się podczas terapii logopedycznej z dzieciakami w różnym wieku i przypadła do gustu mojej córci. Na pierwszy ogień poszły wiejskie zwierzęta, najwdzięczniej dające możliwość wykorzystania środków dźwiękonaśladowczych, które Julcia opanowała już do perfekcji.

Zabawę z książeczką oparłam lekcji trójstopniowej (taka jak w metodzie Marii Montessori), która wprowadza pewien ład i porządek. 
I W pierwszej kolejności  rozkładamy obrazki zwierzaków i nazywamy je (kojarzenie w tym przypadku zwierzęcia z jego nazwą), np. to jest źrebak. 
II Następnie prosimy dziecko, aby podało, bądź wskazało obrazek, o którym mówimy, pokaż gdzie jest źrebię (poznawanie przedmiotu według nazwy). 
III Ostatni etap przypomnienie nazwy według przedmiotu/obrazka- "co to jest?" (Jula odpowiada kła, kła,pi pi, ba ba. Ostatnio nie me już cici, tylko pojawił się poważny tot, a chodzi tu o nic innego, jak o sierściucha, czyli kota, Ojj coś czuję, że będziemy musiały ćwiczyć tył języka :)



Wszystkim przedszkolakom i ich rodzicom życzę dużo uśmiechu, siły i cierpliwości.

1 komentarz:

  1. Nasza farma też na rzepy
    (https://www.facebook.com/kreatywnyMaks/photos/a.551405201655767.1073742192.325147184281571/551405271655760/?type=3&theater )
    - rzepy sprawdzają się w wielu zabawach :)

    OdpowiedzUsuń