środa, 14 maja 2014

Zabawy na niepogodę


Pogoda nas nie rozpieszcza, w szczególności tyczy się to weekendów.
Kiedyś owszem, gdy za oknem lało, miło było spędzić leniwie dzień pod kocykiem, wtulając się w ramię P. z lubionym serialem lub książką. Stukający o parapet deszcz wydawał się nawet relaksujący.

Inaczej sprawa wygląda, gdy ma się w domu 1,5 letnie dziecko, pełne energii i gdzieś ją trzeba spożytkować. Sobota i niedziela należą do Luśki. Staram się ten czas wykorzystać najlepiej jak się da, wynagradzając jej tym samym naszą nieobecność w ciągu tygodnia. Wiem, że jest pod najlepszą, bo babciną i dziadkową opieką, więc raczej te rodzinne weekendy są dla mnie rekompensatą za stracone chwile w ciągu tygodnia.

Łatwiej jest coś, zorganizować, gdy pogoda dopisuje. Nawet nie trzeba wyjeżdżać za miasto, żeby miło spędzić dzień. (Ogród Branickich wiosną zachwyca, Planty, czy plac zabaw w parku, dla małego odkrywcy-rewelacja). Spędzanie czasu na świeżym powietrzu umożliwia dziecku poznawanie świata wszystkimi zmysłami. Podczas spaceru maluch wsłuchuje się w otaczające dźwięki, przygląda się wszystkiemu, co go otacza, dotyka (a nie rzadko i smakuje) różnych powierzchni. To, wszystko buduje jego wiedzę i bagaż doświadczeń.


Jednak, gdy za oknem deszcz, uniemożliwiający odkrywanie świata na zewnątrz, trzeba się zorganizować i zaproponować coś, co zaciekawi, nauczy, a przy okazji przyniesie dużo dobrej zabawy.
Jakiś czas temu gościły u nas zabawy „na mokro”.  Najpierw zatopienie w misce z wodą kolorowego makaronu, następnie łowienie go rękoma i przekładanie do koszyczka, kubeczka. 


Oczywiście nie obyło się bez degustacji namoczonego makaronu.

Następnie żeby trochę skomplikować i pobudzić do pracy małe paluszki wsypałam drobną soczewicę. Ruchy były jeszcze bardziej precyzyjne, nie tyle, co w wyławianiu, a w zdejmowaniu przyklejonych ziaren do palców.  Sprzyjało to kontrolowaniu drobnych mięśni dłoni, ćwiczeniu precyzyjnych ruchów palców (tak niezbędnych później przy pisaniu).

Bańki mydlane robione przez słomkę (początkowo w wykonaniu mamy, bo mała miała odruch siorbania a nie dmuchania, po wielu próbach i opiciu się wodą z płynem do kąpieli, udało się i jej wypuścić bańki), które wylewały się z kubeczka sprawiły, że piskom i okrzykom zadowolenia nie było końca. 
Wiele radości sprawiła jej ta zabawa, pochłonęło nas to na długo.  Musiałyśmy przerwać mokrą robotę, gdy łazienka zaczęła pływać.

W ostatni deszczowy weekend królowała u nas domowej roboty, ciastolina. Jeszcze będąc w ciąży, szperając w internecie, trafiłam na strony z przepisami na domową ciastolinę, wiedziałam, że kiedyś będę chciała ja zrobić dla mojego dziecka. Odświeżyłam pamięć, zakasałam rękawy i metodą prób i błędów zajęłam się produkcją. Kilka prototypów wylądowało w koszu, bo to konsystencja nie ta, a to barwnik źle się rozprowadził, czy jeszcze coś. W końcu wyszła. Aksamitna, plastyczna, sprężysta, pachnąca. A co najfajniejsze z naturalnych składników (mąka, woda, sól, olej roślinny, proszek do pieczenia, odrobina oliwki dziecięcej lub zapachu do ciast, barwniki).


Zachwyciła nie tylko córę, ale i tatę, który lepił jej ulubione zwierzątka. Zabawa z ciastoliną doskonale wypełniła sobotnie, deszczowe popołudnie, a przy tym w przyjemny sposób trenowała sprawność rąk i kształtowała wyobraźnię przestrzenną Lusi. 
Ilu rodziców, tyle sposobów na urzekanie pogody. Może ktoś będzie się chciał podzielić swoim pomysłem na deszczowe dni z maluchem... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz