środa, 29 kwietnia 2015

Nie muszę. Chcę.

Niby te dni coraz dłuższe, a ja mam dziwne poczucie krótszej doby.
Na brak obowiązków nie narzekam, a czasami nawet z premedytacją dokładam sobie nowych zajęć, by koniec końców psioczyć pod nosem, że brakuje chwili, by tak po prostu robić NIC. Ale ja chyba tak nie umiem, bo nawet jak już jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, trafi się, jak ślepej kurze ziarno, chwila na NIC to i tak coś robię. Usiedzieć nie umiem, regeneruję się działając.  


Bo ja przecież nie muszę, chcę. Chcę ten dom czysty, pachnący chlebem na prawdziwym zakwasie, chcę obiad niedzielny z rosołem gotowanym na wolnym gazie przez 5 godzin, ze swoim makaronem, chcę i o cieście na deser nie zapomnieć, ucierane, bo tego czasu przecież tak mało, albo chociaż żeby była zwykła drożdżówka, którą te małe rączki pomagały zagniatać, koniecznie z rodzynkami i grubą warstwą dżemu porzeczkowego. Chcę, nie muszę. Łatwiej się wtedy działa. Dobra organizacja i właściwe nastawienie to podstawa. Uczę się tego każdego dnia, z lepszym, bądź gorszym skutkiem. 




Jednak to, o co walczę najmocniej, to czas spędzony z córką. I jak wracam z pracy, w której jak to niektórzy twierdzą, tylko "bawię" się z dziećmi, to co wtedy robię? Po godzinach również bawię się ze swoim dzieckiem. Mimo, że Lusia coraz chętniej bawi się ze mną w dorosłe obowiązki (pomaga rozwieszać pranie, przygotowuje ze mną posiłki, a nawet wkłada gumowe rękawiczki i rwie się do ścierania kurzy) i jest w tym niezwykle pomocna, to poza zabawami tematycznymi, wcielaniu się w różne role, chętnie korzysta z przygotowanych przeze mnie zabaw. A ja mam wielką satysfakcję, jak sama prowadzi mnie do stolika i upomina się o "źadanie". Wiec tych "źadań", jakie jej przygotowuję jest sporo. I zawsze chcę to zrobić, a nie muszę.




To, co dzisiaj chciałabym pokazać, to najprostsze w świecie nawlekanie korali na sznurek. Zabawa, która rozwija wszystkie funkcje motoryczne, ćwiczy zdolności manipulacje, skupienie uwagi i koordynację wzrokowo-ruchową. Jak Lusia była młodsza to najpierw nawlekała między innymi duże plastikowe krążki od wieży, rurki po papierze toaletowym na szaliki, czy apaszki. Potem przyszedł czas na kolorowy makaron, wkładany na druciki kreatywne, wstążeczki, a w miarę jak ruchy stawały się precyzyjniejsze, a cierpliwość i koncentracja bardziej sprzyjające zadaniu, zmniejszałam proponowane przedmioty. 




Zabawę z nawlekaniem drewnianych koralików rozbudowałam o samodzielnie wykonane karty ze zdjęciami poszczególnych konfiguracji. Do każdego zdjęcia przygotowywałam tylko konkretne koraliki (plus jeden dodatkowy, żeby utrudnić nieco zadanie), które były uwzględnione w danym układzie. Najpierw losowałam kartę, potem nawlekałam koraliki, podkreślając właściwą kolejność, dopiero po takim pokazie, Lusia zabierała się do zadania. W pierwszych próbach, miała trudność w zachowaniu właściwej kolejności. Znacznie łatwiej było jej ułożyć koraliki pod zdjęciem, bez nawlekania na sznurek, jednak po kilku próbach i po moich wskazówkach, że zaczynamy od koralika znajdującego się na zdjęciu z prawej strony załapała, o co chodzi. Nasze drewniane koraliki mają  różne kolory i kształty, dzięki czemu dodatkowo utrwalamy te wiadomości, co sprzyja kojarzeniu pokrewieństwa kształtów oraz ćwiczy pamięć. 


Do kolejnej zabawy wykorzystałam drewniane patyczki lekarskie w różnych kolorach oraz karty ze wzorami do ich układania (różny stopień trudności). Ta zabawa nie wymagała specjalnych prezentacji z mojej strony, Lusia podeszła do niej bardzo intuicyjne, układała patyczki we właściwe miejsce na planszy. Następnie sama próbowała tworzyć rożne figury. Liczyła patyczki (do 5 sama potem z moją pomocą, idzie jej coraz lepiej. Jeszcze niedawno, gdy poproszona o policzenie 4 balonów liczyła "jeden, dwa, tsi....dużżżoo"), nazywała kolory, wspólnie układałyśmy różne rytmy, zbiory. 

Pomysłów na kreatywne zabawy jest wiele, Lusia jest przyzwyczajona do tego typu zajęć i coraz częściej się ich domaga. Poprzeczki nie można już obniżyć, szczególnie przy tak wymagającej osóbce.:) Wspólne spędzanie czasu daje nam dużo przyjemności, a nawet, jak nie ma żadnego konkretnego "źadania" od mamy, to często dzieje się tak, że role się odwracają i Lusia sypie jak z rękawa różnymi zadaniami, a ja chętnie się im poddaję, bo CHCĘ, nie muszę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz