wtorek, 24 lutego 2015

Ciut nie kabaret

Kiedy cieknie z nosa, jak z zepsutego kranu, kiedy kaszel męczy i masz wrażenie, że za chwilę wyskoczą płuca, każdy o zachowanych zdrowych zmysłach, pakuję się do łóżka i pozwala o siebie zadbać
(czytaj: inhalacje zaserwować, tłustym rosołkiem nakarmić, oklepać plecki, pogłaskać główkę, wycałować wszystkie troski, poczytać, przy chorobie nawet obejrzeć baję)...ale nie dwulatek. 

Moja panna z reguły nie ma w zwyczaju usiedzieć, a przy chorobie matka chciałaby, żeby choć przez krótką chwilę chciała przynajmniej uleżeć w jednym miejscu. A gdzie tam!  Przecież tyle spraw na głowie. Lalki w wózku na spacer krajoznawczy po mieszkaniu przewieźć, misiom piknik urządzić, zrobić "porządki"we wszystkich szafkach, najchętniej tych kuchennych z przyprawami, które tak zabawnie rozsypują się po całej podłodze, nakarmić suchą bułką wyimaginowane gołębie na środku dywanu i wiele innych niecierpiących zwłoki spraw, załatwia chore dziecko od samego rana. I nie straszne jej gile do pasa, wycierane co chwilę w rękaw, bo to w końcu najlepsza zabawa uciekać przed mamą, uzbrojoną w chusteczkę higieniczną, która czuje się niczym złodziej, chcący ukraść coś cennego, w tym przypadku smarka. 

I kiedy Sodoma i Gomorrra w domu na całego, gdyż zdrowa i w pełni sił witalnych matka, nie nadąża za chorym dwulatkiem, gdy ciastolina przerobiona na milion sposobów i teczka na prace plastyczne już pęka w szwach, pojawia się pomysł na nową, dotąd niepraktykowaną aktywność: 
TEATR CIENI.

Temat ostatnio najbardziej aktualny Buba i Osin, w wolnym tłumaczeniu Kubuś i Przyjaciele. Przygotowałyśmy płaskie kukiełki z ulubionymi bohaterami (kolorowanki podklejone na sztywnym brystolu, zalaminowane) zorganizowałyśmy scenę (kartonowe pudełko z wyciętym otworem, podklejone pergaminem śniadaniowym) i oświetlenie. Najpierw zabawa bez kukiełek, doświadczanie tajemniczego światła i  cienia na ścianie, manipulacja rękoma, odkrywanie własnego profilu. Następnie zabawa z małą sceną. Córcia nie mogła się zdecydować, czy chce być widzem, czy aktorem. Nie zdążyła usiąść, a już wstawała, odbierając mi kukiełki i sama przejmowała inicjatywę. 

Lusia z dużą powagą uciszała widownię, bo w tatrze to trzeba przecież być cicho, by za chwilę rechotać donośnie na widok scenek odgrywanych na dwa głosy przez rodziców. Były zagadki kim jestem? wygłupy, a także zdarzyły się nawet całkiem poważne dialogi. Zabawa doskonała, skupiająca uwagę na dłuższą chwilę, wciąż biegnącego i ochoczo odkrywającego świat małego człowieka.

Teatr cieni daje dzieciom wiele radości, rozwija wyobraźnię i kreatywność, jest alternatywą dla tradycyjnych zabawek. Daje nieograniczone możliwości doboru tematu i określenia konwencji przedstawienia, jest świetną formą aktywnego spędzania rodzinnego czasu. Polecamy!

  


         








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz