środa, 4 czerwca 2014

Wakacje pod palmami

Po długich debatach, wertowaniu katalogów, internetu, konsultacjach z zaprzyjaźnionym biurem podróży w poszukiwaniu  wakacji w końcu padło na Turcję.
Dokładniej na jej południową część. Miasteczko Beldibi, między Morzem Śródziemnym a górami Taurus. Hotel położony na rozległej posesji z przepięknymi ogrodami. Miejsce zachwalone przez przyjaciół, którzy spędzili tam urlop z 4 miesięcznym maluchem i wrócili bardzo zadowoleni pod każdym względem.
Odkąd Jula pojawiła się na świecie przeżywamy wiele pierwszych razów :). I wyjazd za granicę do takowych należał.
Jak to ja, planowania zaczęłam już na długo przed wylotem. Stosunkowo wcześnie wykupiliśmy wycieczkę (i to był błąd, bo z tygodnia na tydzień cena wycieczki spadała) a poziom niewytłumaczalnego stresu związanego z wymarzonym urlopem zamiast ustępować- wzrastał. 

Zaczęło się od tak prozaicznej kwestii jak zrobienie zdjęć do paszportu Juci. Że mała białej gorączki dostaje na widok pediatry to wiedziałam, ale żeby taka histeria na widok fotografa? Do zdjęć jest przyzwyczajona, aparat zna jak własną kieszeń (momentami aż za bardzo zgłębia tajniki przycisków, podejmując próby zmiany obiektywu w aparacie, doprowadzając mnie tym do szaleństwa), jednak to nie uratowało sytuacji. Jak tylko pani fotograf wyskoczyła do Julci przypuszczam z 20 letnim , zakurzonym, pluszowym hipopotamem (do tej pory zastanawiam się co to miało na celu), odwrót nastąpił natychmiastowo. Uciekając prawie uderzyła nosem w drzwi. Pot spływał mi po plecach, od wygłupów i prób odwrócenia uwagi od hipopotama, który nawet w tak bezpiecznej odległości, złowieszczo spoglądał na nas z szafy. Długo czekaliśmy, aż mała się uspokoi i czerwone plamy zejdą jej z twarzy.W pewnym momencie pani fotograf wpadła na genialny pomysł, żebyśmy sami zrobili jej zdjęcie...ehh kilka głębokich oddechów, miotełka do kurzu z warsztatów Montessori i jednak jakimś cudem udało się złapać odpowiednie ujęcie (wymóg zamkniętych ust u mojego gapcia wydawał mi się nierealny do osiągniecie) i zdjęcie gotowe. Na koniec Juleńka obłaskawiła nas nawet bardzo delikatnym uśmiechem (a może był to bardziej grymas?). No nic za pięć lat może będzie lepiej, jak przyjdzie nam wyrobić nowy paszport. 
Wyrobienie paszportu było już bułką z masłem w porównaniu z nieszczęsną sesją. 

Kilka informacji dotyczących wyrobienia paszportu dla malucha:
*Do złożenia wniosku o paszport obowiązkowa jest obecność obojga rodziców (prawnych opiekunów)
*WNIOSEK WYPEŁNIAMY DRUKOWANYMI LITERAMI (nie zapomniany o drugich imionach naszych bliskich)
*kolorowe zdjęcie 35x45 mm (dobra ostrość, jasne tło, twarz na wprost, zamknięte usta, otwarte oczy)
*Koszt paszportu dla dzieci poniżej 13 rż to 30 złotych.(potrzebny dowód wniesienia opłaty paszportowej)
*paszport dziecka może odebrać już tylko jeden z rodziców (opiekunów)


Planując wizytę u pediatry  myślałam, że będzie tylko kontrolna, po dobre rady i recepty na wszelkie dolegliwości. Niestety małą dopadła jakaś infekcja, gile do brody i kaszel. Ciągnęło się ponad tydzień i oczywiście stres wyjazdowy wzrastał na samą myśl, że z pozoru łagodna infekcja mogłaby się przerodzić w coś gorszego, a tu cyk cyk cyk urlop coraz bliżej. Na całe szczęście nie musieliśmy stawać przed trudną decyzją odwołania wyjazdu. Leki wykupione, apteczka spakowana. 


Obowiązkowo: leki od gorączki (Nurofen/Paracetamol), probiotyk np. Asecurin, którego nie trzeba przechowywać w lodówce- zalecany do codziennego stosowania podczas wyjazdu,  leki przy biegunce u nas sprawdzony Tasectan, Octanisept do odkażania, Panthenol od opażeń, kremy z filtrem 50+. Wszystko należy skonsultować z lekarzem bądź farmaceutą... :)

Zakupy wakacyjne zrobione, walizki spakowane. Najbardziej obawiałam się lotu. Dzieci do drugiego roku życia przeważnie latają bezpłatnie, co wiąże się z tym, że malec podróżuje na kolanach rodzica. Sama nie lubię "zatkanych" uszu przy lądowaniu i obawiałam się o Julkę i jej odczucia z tym związane.  Lot do Turcji trwał tylko 2,5 godziny i teraz śmiało mogę stwierdzić- nie taki wilk straszny jak go malują. Zaopatrzyłam się oczywiście w torbę różności, która miała zainteresować dziecię na cały lot. A w niej nowe kolorowanki, własnoręcznie zrobione misiakowe kredki woskowe, karty z pisakiem do zmazywania, ulubione pacynki na paluszki, książeczki i kilka nowych drobnostek. Na krytyczny moment byliśmy także zaopatrzeni w lizaki (na całe szczęście nie zostały wykorzystane). 


Julcia w samolocie usnęła nim zdążyliśmy wystartować. Obudziła się w połowie drogi. Zadowolona zwiedziła samolot, co chwilę, odwiedzając ciocię, która siedziała kilka rzędów przed nami i sprawdzając jak się miewa Oliwcia. 

Stres odchodził w miarę zbliżania się celu podróży, a ustąpił całkowicie, wieczorem, gdy dziewczynki po mini disco padły ze zmęczenia, a my usiedliśmy na tarasie sącząc drinki, wspominając chwile "sprzed dzieci". Jednogłośnie z J. stwierdziłyśmy, że jest, co wspominać, ale za nic w świecie nie zmieniłybyśmy obecnego stanu. W oczach Panów przez ułamek sekundy widziałyśmy pewną tęsknotę za owymi czasami,  szybko jednak ta tęsknota uleciała, gdy któraś z dziewczynek zaczęła płakać i obydwoje szybko wrócili do rzeczywistości, jednocześnie kołysząc w wózkach swoje małe księżniczki.

Pierwszy wyjazd za granicę, pierwsza podróż samolotem, pierwsze kąpiele w basenie na świeżym powietrzu, pierwsze własnoręcznie budowane babki z piasku na plaży, pierwsze tańce na mini disco, pierwszy zjazd na wodnej zjeżdżalni uważam za bardzo udane (no może poza tym ostatnim). 



























U nas się sprawdziło, wakacje pod palmami, all inclusive zdejmowały pełną odpowiedzialność za gotowanie, sprzątanie, organizowanie czasu, jednak przyszłe wakacje planujemy na własną rękę, może znowu wymarzona Chorwacja? W takim samym składzie, a może większym :) M. co wy na to?


2 komentarze:

  1. Pewnie, że tak :). Już nie mogę się doczekać następnego wyjazdu !!. R.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero co walizki rozpakowane a już się chce planować kolejne wojaże :)

    OdpowiedzUsuń